Najnowsze

Czy graffiti oraz street art to sztuka czy może jednak wandalizm?

Czy graffiti i street art to sztuka czy wandalizm?

SZTUKA CZY WANDALIZM?

Graffiti i street art


Graffiti przez wielu uznawane jest za wandalizm, bezprawie i niszczenie mienia. Dla innych to przejaw nowoczesnej sztuki w przestrzeni miejskiej i zaangażowania młodych ludzi w społeczność w jakiej żyją. Czym zatem jest ta forma wyrażania ekspresji i malarstwa? Czy to tylko bohomazy na wagonach pociągów spray'owane przez zdesperowanych i znudzonych życiem nastolatków czy może jednak coś więcej? Zdobi czy może jednak szpeci? 

Zapewne trudno jednoznacznie zdefiniować coś, co powoduje wśród odbiorców tak skrajne odczucia. Dla jednych piękno, dla innych badziewie. Nie sposób wpisać w ramy jakiegokolwiek nurtu malarstwa lub sztuki w ogóle. Graffiti i street art to coś zupełnie innego niż znane od lat i klasyczne sposoby wyrazu. Wykorzystuje inne techniki, materiały i nośniki. Od tradycyjnego malarstwa różni je praktycznie wszystko - poza potrzebą tworzenia rzecz jasna. 

Graffiti jest w zasadzie wszędzie. Nie ma chyba miasta, które byłoby od niego wolne. Wrosło w przestrzeń nowoczesnych aglomeracji i niewielkich miasteczek tak mocno, że dziś chyba trudno wyobrazić sobie ulice pozbawione mniej lub bardziej udanych kolorowych napisów, tagów, vlepek, malunków i murali. To nierozerwalny element miejskiej kultury, sztuki ulicznej, popkultury młodych ludzi. 

Czy grafficiarze to tylko rozbestwione małolaty wypisujące bezsensowne litery i słowa na każdym skrawku pustej ściany? Czy to tylko pozbawieni zajęcia i znudzeni życiem osiedlowe dresy? A może jednak pośród tej chmary bezmyślnie machających spray'ową puszką osiłków jest jednak grupa tych, którzy o sztuce wiedzą coś więcej i potrafią to wykorzystać? A może to właśnie ulica ich wychowuje, uczy i pozwala artystycznie dojrzeć? Wydaje mi się, że już niewielu, którzy choć odrobinę liznęli tematu zdziwi się, gdy napiszę, że czołowi polscy i światowi graficiarze to absolwenci uczelni artystycznych, wykształceni malarze lub graficy. Dla nich malowanie na ścianach to tylko jeden ze sposobów artystycznego wyrazu, nie lepszy i nie gorszy od innych. 

Ale gdzie jest granica? Czy w ogóle jest? Napis HWDP na wyremontowanej elewacji zabytkowej kamienicy lub inny tag (podpis graficiarza) na nowym wagonie pociągu trudno nazwać czymś więcej jak tylko wandalizmem. Nie da się ukryć, że graffiti lub street art (choć te pojęcia zwykle stosuje się zamiennie) rozpatrywać warto z uwagi na dwie rzeczy: wartość artystyczną i legalność.
Otóż o ile to drugie określić jest bardzo łatwo, o tyle ocenić już trudniej. Bo zwykle nie ma problemu ze sprawdzeniem czy graficiarz - czy jak wolimy artysta - zdobył pozwolenie zarządcy bądź właściciela ściany lub miejsca na których chce coś namalować czy nie. Jeśli ma, to stworzył coś legalnego, jeśli nie, to jest to partyzantka. Ale tu warto zadać pytanie, czy zawsze taki nielegalny obraz jest wandalizmem, a artysta przestępcą? To już trudniejsza ocena, na którą zwykle wpływa jakość malunku i jego wartość artystyczna. Wystarczy tu wspomnieć choćby takiego znanego na całym świecie Banksy'ego, który swoje prace maluje anonimowo, zwykle bez zgody kogokolwiek, ale trudno nie zauważyć, że wartość dodana tego co po nim zostaje jest wysoka. Co zresztą potwierdzają aukcje, na których wystawiane są obrazy przez niego namalowane, wycięte ze ścian, które sprzedają się za niebotyczne kwoty.
No i dlatego właśnie te pozostałe aspekty, w tym artystyczne, jest bardzo trudno ocenić. Każdemu ma prawo podobać się i podoba się co innego. Jednak w przestrzeni miejskiej wszystko, a co za tym idzie również graffiti, powinno podlegać dość obiektywnej - o ile to możliwe - ocenie: czy zdobi czy szpeci. Malunku można nie rozumieć lub można nie umieć go zinterpretować, ale powinno się móc powiedzieć, czy dobrze, że jest czy źle, że powstał. Bezsensowne tagi, które poza kilkoma kreskami nie wyrażają nic, wulgarne słowa i obrazki, wrzuty pozbawione treści czy wręcz nielegalne znaki stojące w opozycji do dobrych obyczajów lub nawet prawa, w ogóle nie powinny podlegać takiej ocenie i od razu być nie tylko uznane za negatywne, szpecące miasto, ale przede wszystkim bezzwłocznie usuwane. Wszystko co powstaje w przestrzeni miejskiej powinno jakkolwiek do niej pasować, wpisywać się wizualnie lub tematycznie, być wykonane z wyczuciem, dobrym smakiem, poszanowaniem dobra wspólnego i otoczenia w jakim się znalazło. Chyba nikt bowiem nie ma wątpliwości, że obrazy w których pojawia się pornografia, przemoc, teksty obelżywe lub wulgarne nie powinny być wystawiane na widok publiczny w miejscu, gdzie może zobaczyć je każdy. Nawet jeżeli technika ich wykonania nie budzi zastrzeżeń, a jakość stoi na najwyższym możliwym poziomie, to jednak ulice miasta nie mogą stać się galerią dla czegoś takiego. Wszystko to, co może budzić negatywne skojarzenia i godzić w interesy jakiejkolwiek grupy społecznej lub ją obrażać powinno być pokazywane na wystawach jasno precyzującej przekaz artysty, a nie tam, gdzie na przykład będą widziały to dzieci w drodze do szkoły.

Jednak sam fakt skandalu jaki niejednokrotnie towarzyszy różnym muralom i graffiti oraz to, że samo ich bycie dla wielu ludzi jest wystarczająco bulwersujące nie precyzuje czy takie prace sztuką nazwać można czy jednak nie. Bo sztuka tradycyjna, ta wystawiana w galeriach i na prestiżowych wernisażach również niejednokrotnie bulwersowała i była potępiana.

Wydaje mi się, że dzisiaj nie ma to już większego znaczenia czy graficiarza będziemy nazywać artystą, a jego malowidła sztuką, czy też nie. Bo dla jednych może to być coś, bez czego trudno im będzie wyobrazić sobie rozwijające się XXI-wieczne miasta pragnące przyciągać do siebie młode pokolenie, a dla innych czymś z czym będą walczyć na wszystkie możliwe sposoby. I to chyba właśnie o to chodzi, aby wszystkie strony w tym bądź co bądź, przynajmniej kulturowym sporze, pogodzić. Poniekąd próbują to robić włodarze miast, organizując miejsca, gdzie legalnie, a jednocześnie bez konieczności uzyskiwania dodatkowej zgody, młodzi artyści mogą wyżywać się na udostępnionych powierzchniach i szkolić w technikach sztuki ulicznej. To dobry sposób na to, aby zaistnieć i pokazać, że ma się do przekazania coś więcej potencjalnemu widzowi niż tylko bezsensowne podpisy lub wulgarne bazgroły. Daje to możliwość oddzielenia tego co jest tylko i wyłącznie wandalizmem pozbawionym treści od artystycznego wyrażania się. Choć nie daje pewnie zadowolenia całkowitego dla wszystkich. Bo prawda jest niestety taka, że zawsze znajdzie się grupa ludzi, która pod osłoną nocy będzie zamalowywać witryny sklepowe lub wiaty przystankowe obrazkami genitaliów, swastykami lub innymi słowami uwielbienia dla partii politycznych albo grup religijnych tylko po to, by oznaczyć farbą miasto - tak jak pies obsikujący hydranty na każdym rogu. Banda niewychowanych małolatów takim swoim przestępczym zachowaniem oczywiście dla kultury sztuki ulicy nie wnosi nic poza tym, że potęguje stygmatyzację osób zajmujących się graffiti i street artem jako sztuką. Jednak w swojej grupie, w swoim własnym kręgu są doceniani, wyrastają na liderów, zdobywają sławę zostawiając swoje tagi, ksywki, pseudonimy, w najbardziej niedostępnych i niebezpiecznych miejscach w mieście. Zresztą taki właśnie uliczny język i sposób komunikacji przyjęło wiele gangów (zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych) do oznaczania granic swoich przestępczych wpływów.

Sztuka zatem czy wandalizm? Czy można oddzielić jedno od drugiego? Czy można oddzielić napisy HWDP na ścianie szkoły, swastykę na wiadukcie kolejowym od muralu na ścianie kamienicy upamiętniającego polskich sportowców lub graffiti na Murze Berlińskim? Można i nie można. Można oczywiście oddzielić legalność, jakość, artystyczność, kontekst historyczny i społeczny. Ale nie można oddzielić czegoś innego, kultury. Jedno i drugie powstało w duchu tej samej kultury i podobnych bardzo wartości. Nawet teraz, gdy zapytać wielu czołowych artystów graffiti czy tworzą tylko legalne malowidła zapewne zaprzeczy. Większość z nich nadal pod osłoną nocy "oznacza" miejskie ulice i ściany, niczym ten nieszczęsny pies obsikujący hydranty i płoty. Dlaczego? Bo takie pomazanie wagonu kolejowego albo ucieczka przed policjantami to właśnie ta legendarna walka z systemem, z której graffiti jako nielegalne, a jednocześnie pełne desperacji wyrażanie własnych poglądów wyrosło. A jako, że dziś każdy może powiedzieć co o czym myśli zawsze i wszędzie to i ta mistyczna aura robienia czegoś wbrew, czegoś po coś i czegoś dla kogoś mocno się zdewaluowała. Bo o ile kiedyś napisy "precz z milicją", "precz z komuną" miały jakiś sens, o tyle teraz wymazanie na oknie sklepu ze zdrową żywnością swastyki sensu żadnego nie ma. Młodzi ludzie przejęli środki wyrazu od swoich starszych kolegów, którzy dorastali w czasach kiedy za poglądy można było iść do więzienia, jednak o całej reszcie zapomnieli. To co kiedyś było socjologicznym zjawiskiem i oznaką buntu dzisiaj jest raczej kaprysem, możliwością podniesienia sobie adrenaliny i zaimponowania kolegom.

Ale warto chyba napisać jedno. Graffiti to tylko forma, narzędzie za pomocą którego można zrobić różne rzeczy, tak jak za pomocą komiksu, grafiki albo sztalugi i pędzla. I tak jednych stać tylko na bazgroły, a inni potrafią farbą w spray'u zdziałać cuda. Nie ma chyba co się tu zbytnio oszukiwać, że nie każdy kto chwycił za pędzel namalował coś porównywalnego z Bitwą pod Grunwaldem i nie każdy kto ma sztalugę zostanie Kossakiem. Tym nieudolnym więc pozostaje tylko desperackie smarowanie po wszystkim, w nadziei, że nasmarują tak dużo, że ktoś o nich kiedyś gdzieś wspomni, a zapewne wspomni, w kontekście dewastacji mienia. Ci pozostali jednak wyrastają na wielkich artystów, którzy zmieniają świat na lepsze, a przynajmniej nieco poprawiają wizerunek i estetykę miast w jakich tworzą.

"Twórcy uliczni udowadniają, że tkanka miasta może być piękniejsza i nabrać zupełnie indywidualnego charakteru. Niewątpliwie sztuka street artu powinna być ujęta w pewne ramy, bowiem są przestrzenie, w które bezwzględnie ingerować nie powinna. W żadnym wypadku nie można się godzić na chamską, wizualną przemoc, czy też niszczenie cudzej własności. Pamiętajmy jednakże, iż w zakresie ferowania restrykcji niejednokrotnie wykazujemy skłonność do przesady – powołam tutaj przykład z jednego z warszawskich osiedli, którego mieszkańcy skarżyli się na kilkuletnie dziecko, które pomalowało kredą kawałek chodnika. Zamiast tylko zwalczać zwykły wandalizm, powinniśmy także stworzyć miejsca dla swobodnej ekspresji przy oczywistym poszanowaniu ustalonych reguł i podjęciu konstruktywnych kompromisów." Waldemar Robak, http://petronews.pl/graffiti-pomiedzy-sztuka-a-wandalizmem/

I tak oto dzisiaj mamy dwubiegunowy świat graffiti i street artu, który z jednej strony jest sztuką uliczną i sposobem wyrażania się młodego pokolenia, a z drugiej wandalizmem chamskich dresiarzy, którzy niszczą miasto dla samej tylko potrzeby niszczenia. 

Brak komentarzy